W chińskiej restauracji
Podróżując między miastami, w dniu 3 czerwca br. odwiedziliśmy restaurację chińską. Nie pamiętam nazwy miejscowości, właściwie zlokalizowana nieco na uboczu od drogi międzymiastowej. Duży, przeszklony obiekt leżący nad wodą (?), w środku b. dużo pozłacanych elementów i ozdób w chińskim stylu. Wykonałem kilka zdjęć, jednak jakość ich była niezadowalająca, więc z oczywistych powodów ich nie zamieszczam.
Zdziwiłem się, że zaprzyjaźniony holender o g. 9.30, zadzwonił do tej saturacji i zarezerwował stolik, zrozumiałem ten fakt dopiero jak znaleźliśmy się na miejscu. Olbrzymia sala, ok. 30 stolików, 2, 4, i 6-cio osobowych, obsługa w ilości ok. 12 osób. Była godzina ok. 16.30-17.00, zajęliśmy wskazany przez obsługę stolik. Zajętych stolików było 2 lub 3, zdziwiłem się tym bardziej po co była potrzebna ta poranna rezerwacja. Na początek podano przystawkę, mała porcja mięsa (wołowe lub kurczak) z warzywami. No a następnie coś w rodzaju szwedzkiego stołu tylko na b. dużą skalę. Zup było trzy, rozpoznałem jakby jedna z wywaru warzyw (jak nasz rosół), druga krabowa, trzecia nie pamiętam nazwy, oczywiście samoobsługa. Mieliśmy zapowiedziane, żeby jeść b. mało ale skosztować wszystkiego. Po zupie odpowiednik naszego drugiego dania, lecz do wyboru …………..nie bardzo było wiadomo co to jest, nazwy po holendersku. Ale po kolei, ryż pod różnymi postaciami, różne makarony, coś w rodzaju znanych mi sajgonek, zapiekane w cieście banany i brzoskwinie. Były inne zapiekane i podsmażane owoce morza, rozpoznałem tylko w śród nich krewetki. Były też bardziej znane nam żeberka, szaszłyki, kilka rodzajów sosów (różne smaki) i wiele, wiele innych mięs. Na specjalny stoisku był olbrzymi wybór sałatek warzywnych i nie tylko, wybrałem dwa rodzaje, w tym jedna z dodatkiem krewetek (?). Można było skomponować swoje zestawy samemu, wybierają poszczególne składniki i oddać do kucharz, który w kilka minut przygotował danie, doprawiając je sosami wybranymi przez nas samych. Każdy z nas minimum 3 razy obracał po jedzenie. Rozejrzałem się po sali i dopiero zrozumiałem co się dzieje, tzw. obłożenie lokalu ok. 100%, to tylko dygresja bo czas na desery. Brzuch pełny, oczy łakome a tu do wyboru: lody z różnymi dodatkami, brzoskwinie, kiwi, winogrona i …… wiele innych nie znanych mi owoców. Zapomniałem do wybory co najmniej dwa rodzaje ciasta, coś w rodzaju naszej szarlotki i ……. nie rozpoznane drugie ciasto. Atrakcją dla pań były malutkie rogaliki z karteczkami w środku, dla każdej osoby. To coś w rodzaju horoskopu, oczywiście każdy ze swojej niespodzianki był b. zadowolony. Z degustacji deserów zrezygnowaliśmy, brak mocy przerobowych, przypomniała mi się cenna uwaga aby próbować wszystkiego i po trochu. Cała uczta trwała ok. 2,5-3 godziny, widok przyjemny tym bardziej, że obok inni goście wcinali aż miło. Natomiast wszystkie napoje były wliczane do rachunku osobno. Z pełnymi brzuchami czekamy na kelnera i rachunek, a tu nas czeka miłe zaskoczenie, od osoby wypada ok. 20 euro. Przygotowani byliśmy na większy wydatek. Z dobrymi humorami udaliśmy się do wyjścia a tu kolejne zaskoczenie. Otóż w holu głównym grupa osób oczekujących na zwalniane miejsca przy stolikach. Zrozumiałem dopiero w tedy jak wielką popularnością cieszą się restauracje w Holandii.
Wchodzimy do chińskiej restauracji.
Dwa lwy strzegące tego wejścia.
Widoczna nazwa restauracji chińskiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz